Aż nie mogę uwierzyć, że z rocznika nie jestem już 13-tką, a 14-tką. Tak, urodziłam się w ciekawym roku i zawsze jego końcówka to moje lata spędzone już na tej pokręconej Ziemii. Niektórzy twierdzą, że '13' to pech, nieszczęście i tak dalej. Natomiast ja chyba zaliczę tą tajemniczą liczbę do moich szczęśliwych.
Pewnie się zastanawiacie o co chodzi z tym, że to taka ciekawa liczba? Już wyjaśniam.
- mam 13 lat
- był 2013
- 13 to podobno pechowa liczba (nie chce tu robić jakichś dziwnych przemyśleń, ale... skoro ja mam zawsze pecha to może jakoś pech był dla mnie szczęściem?)
- Teena urodziła się w styczniu 2013 i możecie sobie mówić co chcecie, ale nie znając oficjalnej daty i tak jestem pewna, że był to 13 dzień miesiąca!
- jest jeszcze jedna rzecz z tą 13-tką, bo coś co ma związek z tą liczbą zmieniło trochę moje życie, ale to już zostawiam dla siebie ;)
Poza tym w ten pechowy-szczęśliwy rok przybył do mnie ktoś, kto był bardzo długo oczekiwany. W zasadzie rozpoczynając tamten rok myślałam sobie, że może ten ktoś się już urodził i czeka gdzieś tam na mnie. Takie dziwne przeczucie okazało się sprawdzić.
Tym kimś była oczywiście mała Teena. Czekałam na nią ok. 7 lat. Nie miałam wówczas pojęcia, że będzie taka. Skrycie marzyłam o JRT, grzywaczu, sheltie, biewerze i innych rasach. Pojawiła się jednak ona. I dobrze.
Zacznijmy ten rok od początku... no może prawie.
27 sierpnia trafiła do mnie jako siedmiomiesięczny berbeć. Nigdy nie zapomnę tego dnia. Był to dzień dokładnie przed moimi urodzinami na zawsze odmieniający moje bezsensowne, nudne życie.
Niedługo później, czyli końcówka sierpnia/początek września Teena miała swoje pierwsze spotkanie z Figą, która do tej pory jest jej zdecydowanie BFF, a odkąd Tee jest trochę większa - małym gnojkiem, którego można wytarmosić za uszy.
Pod koniec września Teena stała się "kobietą" dostając swoją pierwszą cieczkę. Istny horror, nic dodać nic ująć.
Październik był miesiącem postępów i nawiązania większej więzi między nami.
Listopad ogólnie był nudny. Taki tam czas jesiennej melancholii. Odbywało się wtedy wiele prób zachęcenia Teeny do jedzenia, odwyk od smakołyków. Wszystko mało udane.
Za to grudzień to tzw. podnoszenie po upadku. Czas naprawiania tego co się zepsuło i dalej. Poza tym była to pierwsza (nie licząc tej, podczas której się urodziła oczywiście) zima. Zabawy na śniegu itd.
Na koniec grudnia były oczywiście święta. Pierwsze święta razem dokładniej. <3
Inni mogą sobie mówić, że ten rok był beznadziejny (bla, bla, bla...). Według mnie po prostu nie mogą dostrzec radości jaką każdego dnia on niósł. Można by powiedzieć, że uważam tak, bo dostałam psa. Co z tego? Jak to mówią "CHWYTAJ DZIEŃ!".
Sylwestra tymczasem z Teeną spędzałyśmy u kuzynki i popijając Party Pop z Biedronki. ;D Nie strzelają tam tak głośno jak w Krk, więc sucz miała strzelaninę głęboko po ogonem. Nawet obserwowała z ciekawością "migające kolorki" przez okno balkonowe. c;
(szykuje się film urodzinowy, więc cierpliwie czekajcie)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
SPAM typu "fajny blog, post zapraszam do mnie" itd. będzie usuwany.